
I to właśnie to lekko drwiące z widza zachęcanie do stawiania pytań, snucia najdziwniejszych analiz i otwartość na interpretacje wydaje mi się być jedną z największych zalet tego filmu. Wszak teorii dotyczących filmowej adaptacji powieści Stephena Kinga jest co niemiara. Wśród nich pojawiają się na przykład próby potraktowania filmu, jako swoistego rodzaju wyznania winy po sfingowaniu przez Kubricka materiału z lądowania na księżycu, wątki masakry Indian i wiele innych.
Zachęcony entuzjazmem moich prekursorów i ja zachciałem dołożyć kamyczek do tej jakże wysokiej już góry interpretacji i postanowiłem opisać moją próbę wyjścia z filmowego labiryntu. Od obejrzenia minęło już kilka dni, a myśl o Lśnieniu co chwilę powraca, a to przy okazji lektury książki o Bessonie, a to przy okazji zobaczonego przypadkowo zdjęcia, a to podczas coraz bardziej gorączkowych prób zrozumienia, o co w tym filmie tak naprawdę chodzi.

Sama historia, którą opowiada nam film jest stosunkowo prosta. Zmagający się z niemocą twórczą Jack Torrance przyjmuje posadę stróża, który ma doglądać hotelu Overlook w zimie. Liczy, że w odosobnieniu będzie mógł w spokoju skończyć pracę nad książką. Zabiera ze sobą żonę Wendy oraz synka - Danny'ego. To właśnie wokół tych trojga bohaterów toczyć się będzie narracja.
Mamy więc trójkę bohaterów, z których każdy oferuje nam inną perspektywę i inne reakcje na dziwne wydarzenia w odciętym od świata hotelu. Danny, wrażliwy chłopiec widzi otaczającą go niesamowitość, obrazy, których nie rozumie, których się boi. Jack też w pewnym momencie zaczyna je dostrzegać i całkowicie się zatraca w tajemnicach drzemiących w tajemniczych korytarzach i pokojach. Natomiast Wendy, która jako ostatnia zdaje sobie sprawę z niewytłumaczalnych zjawisk, do końca zachowuje się racjonalnie, całkowicie odrzucając to, co widzi.
Jeśliby odczytywać film wprost, mamy z jednej strony historię popadającego coraz bardziej w obłęd Jacka, który w końcu odpływa całkowicie i stara się pozbawić życia zarówno swoją żonę, jak i dziecko. Z drugiej strony to historia wrażliwego chłopca, który widzi więcej niż inni. No i mamy niezwykły hotel, w którym dzieją się rzeczy straszne. Przy takiej interpretacji mamy do czynienia z dość klasycznym horrorem z typowymi dla tego gatunku rekwizytami. Wydaje mi się, że można jednak relacje między bohaterami spróbować odczytać inaczej.

Jack z zazdrością obserwuje syna, który do reszty zatraca się w świecie swoich dziecięcych fantazji (jakkolwiek przerażające by one nie były). Sam stara przywołać fantastyczne obrazy, lecz to co widzi jest tylko groteskowym wyrazem jego skrywanych pragnień i obaw, takich jak lęk przed brakiem miłości, śmiercią i zapomnieniem. I tu następuje odwrócenie mitu o Edypie, w którym zazdrosny o młodzieńczą kreatywność ojciec chce zabić swego syna, by samemu powrócić do dziecięcości. Lecz jego próba z góry skazana jest na niepowodzenie, a koniec który go spotyka, jest groteskowy i smutny. Zostaje wciągnięty w nierzeczywistą przestrzeń, w której jest tylko jedną z wielu twarzy na starej fotografii, której już nikt nie ogląda.
Czy taka interpretacja jest właściwa, tego nie wiem. Z pewnością jest tylko jednym z wielu wierzchołków góry lodowej, jaką jest Lśnienie. Chętnie o niej i o innych możliwych odczytaniach tego wybitnego filmu podyskutuję. Do zobaczenia jutro o 20 na DKF w Muranowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz