środa, 30 stycznia 2013

Wybierając śmierć


Kiedy mój dziadek umierał w szpitalu nie potrafiłem odpędzić od siebie myśli, że cierpienie, jakiego doświadcza jest czymś na co sobie nie zasłużył, że ból który widziałem w jego oczach odarł go z człowieczeństwa, a wylew, którego doznał, skutecznie zabił osobę, którą podziwiałem i kochałem. Na wiele lat obraz wychudzonej, malowanej zimnym, jarzeniowym światłem twarzy przesłonił mi, to jak chciałem go pamiętać – łagodne spojrzenie ciemnych, mądrych oczu, delikatny uśmiech, którym zawsze mnie witał, cierpliwe skupienie, którym potrafił obdarzyć nawet największe brednie, które padały z moich ust i wreszcie słowa, dzięki którym mój świat nabrał kształtu.

Jakiś czas temu obejrzałem film Terry Pratchett – Choosing to Die (Wybieram śmierć - pod linkiem cały film na serwisie youtube), będący głosem w dyskusji, która toczy się od jakiegoś czasu w Wielkiej Brytanii. Dotyczy ona budzącej kontrowersje sprawy - wspomaganej śmierci (assisted death). Terry Pratchett, autor popularnych na całym świecie powieści z gatunku fantasy kilka lat temu ogłosił, że cierpi na początkowe stadium nietypowej odmiany Alzhaimera. Z właściwą sobie dozą poczucia humoru ogłosił, że choroba ta jeszcze będzie żałować, że na niego trafiła. Z niesamowitym zacięciem i energią zabrał się za poznawanie swojego nowego wroga. Jednym z efektów jego poczynań było powstanie filmu dokumentalnego Living with Alzhaimers, który z jednej strony jest obszernym źródłem informacji na temat tej choroby, z drugiej przejmującym portretem niezwykle inteligentnego człowieka próbującego zmierzyć się z niezwykle trudnym problemem. Kiedy patrzyłem jak ten błyskotliwie inteligentny, obdarzony typowo brytyjskim poczuciem humoru człowiek odwiedza hospicja, jak starając się zachować spokój rozmawia z chorymi i poznaje ich problemy, widziałem jak nadzieja na lepsze, a może w ogóle jakiekolwiek jutro, w jego oczach powoli gasła. Widząc, jak zmaga się z nieprzyjaznymi mu realiami, przed oczami raz jeszcze stanął mi obraz dziadka, który podobnie jak Terry Pratchett starał się z godnością patrzeć postępującej chorobie w twarz. A nie było to wcale łatwe, bo ból, którym tak długo starał się nas nie obarczać, w końcu zwyciężył. Podobne myśli powróciły na gasnącą  powoli Bunię.

Podróż, którą Terry Pratchett odbył, miała miejsce w 2008 roku. Pomiędzy tym filmem, a następnym minęły trzy lata. Co się zmieniło przez ten czas? Wydaje mi się, że bardzo wiele, ale może najważniejszą zmianą jest wydźwięk obu filmów. Pierwszy w dużej mierze opowiada o samej chorobie, o tym jak trudno pogodzić się z nieuchronnością losu i wreszcie o niepokoju związanym z tym, co przyniesie przyszłość. W filmie Terry Pratchett - Choosing to Die owa przyszłość właściwie już nadeszła, a wszelkie lęki, które dręczyły pisarza sprawdziły się. Nie mogłem odeprzeć wrażenia, że z samą chorobą Sir Terry’emu udało się pogodzić. Z wielkim trudem, ale chyba jednak w końcu zaakceptował jej nieuchronność, a także i to że z każdym dniem traci kolejne wspomnienia, a osoby, którą jest, powoli ubywa. 

Punktem wyjścia w dyskusji, w której ten film stara się zabrać głos, była scena, którą Terry Pratchett umieścił w jednej ze swoich ostatnich książek - I shall wear midnigt , w której starzec na łożu śmierci czuje na swojej twarzy promienie słońca. Przywołują one miłe wspomnienia – ciepłe lato, witalność młodości, zdrowie. W tym momencie starzec umiera. W jednym z wywiadów, autor przyznał, że coś podobnego przydarzyło się jego tacie, lecz śmierć w prawdziwym świecie nie była tak łaskawa. Terry Prattchet uważa, że człowiek powinien mieć prawo do tego, by wybrać, czy chce żyć tak długo jak to możliwe i korzystać z pomocy oferowanej przez współczesną medycynę, czy może pozwolić tym, którzy tego sobie życzą na odejście z tego świata na ich własnych warunkach, w momencie, który sami wybiorą. Film daleki jest od jednostronności, nie opowiada się po żadnej ze stron. Sam Terry Pratchett widzi problemy związane ze wspomaganą śmiercią, zwłaszcza zaś, jak wielkim problemem jest ona dla tych, którzy żyją dalej – dla rodziny i przyjaciół.

Oczywiście  nie tylko te dwa filmy poruszają ten temat. W ostatnich latach dwa inne filmy zapisały się w mojej pamięci. Pierwszy to You don’t know Jack (Jack, jakiego nie znacie) wyprodukowany przez HBO z przejmującą rolą Ala Pacino. Opowiada on historię doktora Jacka Kevorkiana, zwanego także Doktorem Śmiercią (dr. Death), który pomagał ludziom nieuleczalnie chorym w popełnieniu samobójstwa. Podobnie jak Choosing to die film nie stara się udzielić jasnej odpowiedzi, czy wspomagana śmierć jest czymś moralnym czy nie, jednak po obejrzeniu go, znacznie trudniej uznać, że ludzie opowiadający się za takimi rozwiązaniami są pozbawionymi wyższych uczuć sadystami. Drugi to film Clinta Eastwooda, który uznawany wszak jest za osobę o konserwatywnych poglądach. Mowa tu o filmie Million Dollar Baby (Za wszelką cenę). Opowiada on historię młodej i bardzo zdolnej bokserki, która na skutek wypadku zostaje całkowicie sparaliżowana. Wcześniej była osobą o nieczęsto spotykanej witalności, energiczną i z prawdziwą pasją oddającą się uprawianemu sportowi. Kiedy zostaje przykuta do szpitalnego łóżka, zdana na pomoc ze strony innych, nie widzi sensu dalszego życia. Postać trenera, grana przez samego reżysera, pod wpływem wielokrotnych próśb bokserki, odłącza ją w końcu od aparatury. Jako widz trudno mi było potępić tę decyzję.

Pytania postawione przez te filmy są niewątpliwie bardzo trudne i udzielenie jednoznacznej odpowiedzi nie wydaje mi się możliwe. Kiedy moi dziadkowie umierali w szpitalu, za każdym razem z przerażeniem odpychałem od siebie pytania, które pojawiały się niemal co chwilę. Nie umiałem wtedy odpowiedzieć na nie, nie potrafię i teraz, ale mam silne przekonanie, że cierpienie, przez które przechodził było czymś nieludzkim i że, choć to bardzo trudne, trzeba na te tematy rozmawiać.

Na koniec świetny, poruszający odczyt Pratchetta Shaking hands with death. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz