No to trzeci sezon za nami. Mam wrażenie, że trochę lepszy od dwóch poprzednich. Przede wszystkim udało mu się uniknąć choroby, o której wcześniej pisałem, dzielenia sezonu na dwie połowy. Tak było w przypadku pierwszego i drugiego sezonu The killing oraz The Walking Dead czy Breaking bad. Tym razem udało się Veenie Sud, show runnerce serialu opowiedzieć zamkniętą w dwunastu odcinkach historię. Podobnie do dwóch pierwszych sezonów, jest ona mroczną opowieścią o ludzkich słabościach, poczuciu winy, w której do ostatniej chwili absolutnie każdy może być mordercą. I o ile serial trzyma poziom, sprawnie grając na emocjach oglądającego, to trzymanie do końca w niepewności wydaje mi się jednak pewną słabością The killing, który w ostatnich kilku minutach gorączkowo stara się wyjaśnić motywację mordercy/morderczyni (żeby nie zdradzać). Nie wiem, może się mylę, ale zupełnie nie zdziwiłbym się, gdyby zabijał ktoś, a takie, a nie inne rozwiązanie wydaje mi się podyktowane głównie emocjonalnym wydźwiękiem relacji między protagonistami a zabójczynią/zabójcą.
Nie do końca przemawiała do mnie ostatnia scena, która wydawała mi się zbytnią kalką finałowej konfrontacji Brada Pitta z Kevinem Spacey'em z Se7en. Brakowało tylko powiewających na wietrze włosów i kabli wysokiego napięcia.
Ale pomimo tego, wydaje mi się, że The Killing dał radę i dość sprawnie opowiedział swoją historię, a kilka scen na dłużej zapadnie w pamięci. Zapewne dzięki fantastycznej grze Joela Kinnamana, który zdecydowanie 'robił'.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz